Jednak Tajlandia jest inna, to cząstka zachodu w Azji, miejsce gdzie można poczuć się trochę jak w domu. Dzieje się tak zapewne dzięki temu, że tajski lud otrzymał wspaniały prezent od Stwórcy- rajskie, bajeczne plaże, niezliczoną ilość małych wysepek, lazurową wodę, śnieżnobiały piasek. Od wieków ten zakątek świata przyciągał obcokrajowców, dzieki którym tajska mentalność nie poszybowała w kierunku japońskich dziwactw, od których włos jeży się na głowie, czy chińskiego reżimu życia, który zmienia ludzi w bezmózgie roboty. Na sytuację ma też zapewne wpływ mentalność "wolnego Taja", który nigdy nie da się okiełznać, mimo że pełny pozytywnych emocji do innych ludzi, potrafi zawalczyć o swoje i walczyć do upadłego.
Bangkok, w którym mieszkam, to oddzielny świat i wystarczy odjechać na dystans 100 km, żeby zobaczyć jak bardzo różni się od reszty kraju. Dlatego mogę śmiało powiedzieć, że nie znam Tajlandii, składającej się z wielu prowincji, z własną kuchnią, dialektem oraz rysami twarzy. Piszę wyłącznie o Bangkoku, o olbrzymiej metropolii, przyciągającej każdego swoją magią, będącym olbrzymim kotłem, z różnorodną, wspaniałą mieszanką.
Po kilku dniach pobytu w Bangkoku przeżyłam wielki kryzys. Spowodowany był zderzeniem z rzeczywistością, która zburzyła moje dotychczasowe poczucie estetyki oraz wstrząsnęła zasadami, jakie dotychczas znałam. Przyzwyczajona do sterylnego świata, wielkich przestrzeni i naszej polskiej solidności (sic!) z niesmakiem przyglądałam się prowizorycznym budowlom służącym za domy, poskręcanym na druty konstrukcjom, zdezelowanym pojazdom. Do rzeki, nad którą mieszkamy, spływa cała deszczówka z okolicznych dzielnic, oczywiście deszczówka niesie ze sobą wszystko to, co napotka po drodze (a napotyka dużo). Rzeczka skrywa również wiele innych niespodzianek, włączając wszystko to, co Tajowi nie było już potrzebne, a nie doniósł do śmietnika, po pływające jaszczurki wielkości małego aligatora. Myślące narody wykorzystują naturę do osiągnięcia swoich celów, dlatego każda rzeka czy kanał w Bangkoku służy do transportu. Po "naszym kanale" pływają taksówki wodne, wydzielające ogromne ilości czarnego dymu, oraz robiące niesamowity hałas zagłuszający wszystkie inne dźwięki. Pryskająca woda z kanału może przynieść nie jedną niespodziankę epidemiologiczna i uważam, że każdy, kto tego spróbował, osiągnął wyższy stopień wtajemniczenia. Patrząc na łódki z mojego balkonu, nie mogę pozbyć się myśli o naszych europejskich filtrach na kominy, o poziomie dopuszczalnego hałasu czy o normach czystości wody. I wciąż zastanawia mnie, po co nam, w zachodnim świecie, filtry na kominach skoro cała Azja wysyła w przestrzeń tony zanieczyszczeń dziennie.
Owszem, można próbować odizolować się od tego brudnego świata posiadanymi pieniędzmi, jednak nawet mieszkając w drogim hotelu i tak nie unikniesz zderzenia z tajską ulicą. Nawet jeśli wsiądziesz do drogiego samochodu to i tak, na firmowym parkingu, natkniesz się na stado karaluchów czy wielkiego, tłustego szczura. Jednak dziś już wiem, że cały ten aspekt ich życia, wynika ze stosunku do rzeczy materialnych, które dla Taja nie mają wielkiego znaczenia. Tutaj nie dba się o domy, gdyż to tylko mury, w których jest rodzina, zaniedbany sklepik to jedynie miejsce gdzie sprzedaje się wyjątkowe produkty, prowizoryczny kramik z jedzeniem, to miejsce gdzie karmi się ludzi pysznymi potrawami. Ot, cała tajska filozofia życia- tak prosta, a tak piękna i wartościowa.
![]() |
Kanał Bangkoku: po lewej zdjecie sprzed 100 lat, po prawej współczesne łodzie pasażerskie. |
![]() |
Mieszkaniec kanału- po tajsku เหี้ยวรนุช, jeśli ktos wie jak to nazwać po polsku, będę wdzięczna :) |
Drugą rzeczą, która ogromnie mnie zaskoczyła były umiejętności lingwistyczne Tajów. Włożyłam tyle trudu, aby w dwa lata nauczyć się angielskiego niemal od podstaw, a wylądowałam w Tajlandii gdzie mówi się wyłącznie po tajsku! Tajowie pod tym względem są zaskakująco konsekwentni i mimo nieustającego napływu turystów, angielskiego na ulicy nie zna nikt. Co więcej, od pierwszego dnia pobytu, ktoś bezustannie uczy mnie nazw tajskich dań, każe mi powtarzać cyfry przy wydawaniu reszty i wita się ze mną wyłącznie po tajsku. Tajowie uważają, ze skoro przyjeżdżasz do ich kraju, powinieneś znać podstawowe tajskie zwroty. Doceniają też każde Twoje językowe starania szczerym, szerokim uśmiechem.
Gdy pierwszy raz słyszymy język tajski zaskakuje nas swoim brzmieniem.
Pierwsze dwa tygodnie to była istna kakofonia śmiesznych dźwięków, które drażniły uszy i były wszędzie wokół. Tajski to język tonalny, co oznacza, że końcówki wyrazów trzeba wyśpiewać. W zależności od tego, czy wyraz zostanie wyśpiewany w górę, czy dół, słowo to, oznacza coś zupełnie innego. Język tajski wraz ze swoimi tonami, przy pierwszym zetknięciu jest rozkosznie zabawny, jednak już przy drugim i trzecim zaczyna być drażniący, jak natrętna mucha. Wieki śpiewania oraz wydawania z siebie mocno gardłowych i nosowych dźwięków spowodowały, że słychać te naleciałości nawet u doskonale znających język angielski Tajów. Dla nich język to muzyka, ich sposób mówienia oparty jest o całkowicie odmienne zasady niż nasze, wszystkie wyrazy pływają w melodii, rozjeżdżają się, są akcentowane w innych miejscach- w konsekwencji z języka angielskiego robi się coś, co początkowo braliśmy za język tajski.
Ponieważ jesteśmy tu tylko gośćmi i rzeczywistości nie zmienimy, postanowiliśmy nauczyć się podstaw tajskiego. Język ten, gramatycznie, ma zupełnie inne założenia niż języki zachodnie. Wprawdzie nie ma odmiany przez przypadki (szczęściarze), jednak nie ma też kilku innych zasad, bez których trudno nam ten język zrozumieć. Nie ma czasu przeszłego, a przeszłość wyrażana poprzez dodanie znacznika czasu np. kiedyś, wczoraj (wczoraj ja jestem u babci), nie ma niektórych przyimków, a słowo "być" używane jest tylko do określenia miejsca (ja jestem w banku),a nie cechy, czy stanu (Taj powie "ja głupi"). Oprócz języka powszechnie używanego istnieje również literacka jego odmiana, ponoć bardzo trudna i skomplikowana. Jednak ten powszechnie używany tajski za trudny nie uchodzi, a nasz starszy syn, mający tu wielu znajomych, już dziś czyta i mówi płynnie w tym języku. My starsi potrzebujemy jednak trochę więcej czasu :)
Spotkałam się z opinia, że tajski to język prymitywny i żeby go zrozumieć trzeba cofnąć się w rozwoju, zapomnieć o innych językach i wtedy zacząć od początku. Ja zgadzam się ze wszystkim oprócz jednego: tajski nie jest prymitywny, ale zupełnie inny. A inność prymitywna nie jest. Wieki dbałości o to, aby kraj nie nasiąkał zachodem, pozwoliło ich językowi zachować swoją unikalność. Tu nie ma zachodnich neologizmów, modnych anglopochodnych zlepków słów, zachodnich nazw na szyldach tajskich sklepów. Taj szanuje swój język, gdyż jest to ogromna cześć jego własnej tożsamości.
Poniżej nagranie głosu Khunga, którego poprosiłam o pozdrowienie czytelników mojego bloga. Jednak na dzień dzisiejszy, nie jestem w stanie zweryfikować, co tak naprawdę powiedział :)
Kolejnym zaskoczeniem, jakie napotkaliśmy na swojej drodze zaraz po wyjściu z samolotu były tajskie twarze. W pierwszych tygodniach pobytu, po prostu nie byłam w stanie ich od siebie rozróżnić. Oczywiście istniało kilka typów urody, które nieznacznie różniły się kolorem skóry, czy wielkością nosa, jednak już w tych typach nie potrafiłam się poruszać. Rzecz dotyczyła zwłaszcza kobiet, które mają identyczną długość i kolor włosów, podobny wzrost i skośne ciemne oczy. Byłam przerażona. Ci ludzie wyglądali identycznie!!! Czułam się jak w Matrixie- otaczające mnie tłumy jednakowych ludzi.... Jednak przyszedł czas, gdy zaczęłam rozróżniać twarze, choć działo się to stopniowo. Teraz azjatyckie rysy zatraciły dla mnie swoją egzotykę, niekiedy nawet otoczona skośnookimi ludźmi, czuję się zaskoczona widząc swoje odbicie w szybie.
![]() |
To zdjęcie to oczywiście znany żart z Chińczyków, jednak tak czuliśmy się w pierwszych dniach w Bangkoku. |
Tajowie to naród bardzo trudny we współpracy. Są powolni, nigdzie się nie spieszą, co bywa lekko frustrujące, zwłaszcza w sprawach biznesowych. Bardzo trudno robić z nimi interesy, gdyż decyzje podejmują długo i ślamazarnie. O wszystko trzeba zapytać managera, manager zaś właściciela, a właściciel żony. Metro w Bangkoku pełne jest spokojnych ludzi, podążających żółwim tempem do pracy, tak bardzo różne od londyńskiego metra, gdzie wszyscy nerwowo gdzieś biegną, mimo, że kolejki przyjeżdżają na peron co 3 minuty. Jednak ktoś, kto przyjechał z tego niecierpliwego świata, przyzwyczajony do tego, że "czas to pieniądz", a "życie ucieka", w pierwszych tygodniach pobytu tutaj czuje wielki dyskomfort. Zdziwiło mnie jednak to, jak szybko do tego tempa można przywyknąć. I nagle człowiek dostrzega bardzo ważną rzecz: że w zasadzie nie ma się po co spieszyć, że pośpiech to cichy wróg i natręctwo współczesnego świata. I jak każde natręctwo jest bardzo niebezpieczne, powinno się je leczyć, gdyż ma ono charakter destrukcyjny. To taki cichy wróg- symulator pracowitości i zaangażowania, jednak w konsekwencji, zamiast udowodnić naszą wartość, powoduje rozczarowanie, zmęczenie i frustrację.
Rynek pracy w Tajlandii jest stworzony dla Tajów. Restrykcje narzucone przez Departament Pracy są tak olbrzymie, że dla firm stworzono specjalne wskaźniki procentowe liczące stosunek zatrudnionych Tajów do Farangów. Aby zatrudnić obcokrajowca, trzeba udowodnić, że nie ma na to miejsce żadnego tubylca. Farang ma przyjechać, wydać wszystkie pieniądze, jakie przywiózł i odjechać. Może wracać niezliczona ilość razy i powtarzać proceder. Jednak pracujący Farang to dla Tajów zabieranie miejsc pracy, dlatego przyjeżdżając tu możesz liczyć w zasadzie na dwa zawody: nauczyciel angielskiego oraz pracownik branży IT. Jednak jeśli nie reprezentujesz tych sektorów, a jesteś przedsiębiorczy będziesz czuł się tu tak ryba w wodzie. Pokonując kilka trudności z założeniem firmy (nie możesz mieć swojej, możesz być jedynie udziałowcem), można szaleć z importem, handlem, usługami doradczymi czy szkoleniami. Tajskie podejście do rynku pracy to europejska "dyskryminacja ze względu na rasę". Wiem, że wielu ta sytuacja boli, ale życie w Azji to nauka pokory. Tajski rynek pracy jest całkowicie spójny z filozofią ich życia. To oni są u siebie, a my jesteśmy tylko gośćmi. Thai znaczy wolny.
Warto zdać sobie sprawę z tego, że nie ma "raju na ziemi" ani "szklanych domów". Warto wiedzieć, że każda rzeczywistość ma swoje mocne i słabe strony. Jednak każdą słaba stronę można potraktować jak przestrzenna bryłę i obejrzeć z każdej ze stron. I warto zastanowić się, czy na pewno jest ona taka słaba, jak nam się wydawało. Czy czasem nasza matryca nie jest wykonana z tak sztywnego materiału, że nie potrafimy się ugiąć i spojrzeć na kwestię z innej perspektywy... Prawdziwej perspektywy.