Drastycznym zmianom życiowym często towarzyszy dużo przemyśleń, rozrachunków z przeszłością, analiz popełnionych błędów. Moje pierwsze miesiące w Bangkoku to dużo myśli nad tym co było i nad tym jak być powinno. Myśląc nad tym co mnie otacza i próbujac nazwać to, co przychodzi mi do głowy stwierdziłam, że powtarzam w myślach nic innego jak utarte frazesy.
"Czym masz mniej, tym jesteś szczęśliwszy", "Najważniejsza jest miłość" lub "Rodzina to sens istnienia". Frazesy, po przeczytaniu których chce się śmiać. Dlaczego stały się frazesami? Może dlatego, że przez wieki powtarzali je ludzie, którzy znaleźli drogę do szczęścia? Wykrzykiwali je, aby podzielić się swym odkryciem z innymi ludźmi, stając się w ich oczach coraz większymi dziwakami.
Ja zaś staram się utrzymywać kontakt z rzeczywistością i nie chcę być kolejnym dziwakiem, więc nie będę frazesów powielać. Jednak nie da się ukryć, że Azja zmienia. Nie da się temu przeciwstawić.
Tu wszystko jest proste. Ludzie przyjmują życie z wielką pokorą, rzadko się skarżą, chociaż ich życie, w porównaniu do tego co znamy, jest bardzo trudne. Bangkok to miasto wielkich kontrastów- od bogactwa i luksusu po skrajną nędzę. Jednak chyba tak wygladają miejsca gdzie jest wolność.
Tajlandia to kraj bez zasiłków, bez tak umiłowanej przez Europę socjalki, bez systemu emerytalnego i rent dla ludzi chorych. Nie ma tu związków zawodowych i domów "spokojnej starości". To nie Wielka Brytania, gdzie można przyjechac z dziećmi i przewegetować na rządowym wikcie socjalnym. Bezrobocie w Tajlandii jest na poziomie 1 %, czyli można założyć, ze pracują wszyscy z wyjątkiem chorych, upośledzonych i wybitnie opornych. Obywatel Tajlandii może znaleźć pracę w przeróżnych, nieznanych nam zawodach: otwieracz drzwi, machacz chorągiewką przed hotelem (żeby było łatwiej wyjechać na zakorkowaną ulicę), można jeździć po mieście na skuterze, w międzyczasie podwożąc ludzi do pracy, a jeśli się smacznie gotuje wychodzi się na ulicę z garem zupy i sprzedaje ją ludziom. To takie proste. Pierwsza lekcja ekonomii- jeśli jest popyt musi pojawić się podaż. Tajowie są dobrzy z ekonomii. Proste podejście do życia sprawia że abstrakcją dla nich są filtry na kominach, Inspektorat Sanitarny czy ZUS. Jeśli Tajka nie umyje dobrze garnka po zupie, to nikt wiecej od niej zupy nie kupi. Rynek zweryfikuje wszystko. A w poważniejszych sytuacjach, takich jak zatrucia, dostanie karę, która mocno nadszarpnie jej domowy budżet. Dlatego Tajowie dbają o czystość jedzenia, a ja jedząc od pierwszego dnia "na ulicy", nigdy się pod tym wzgledem nie rozczarowałam.
Ciężko mi było również wyjaśnić znajomym Tajom do czego służy ZUS. Na końcu i tak usłyszałam: "But why?". Tajowie od urodzenia wzrastają w poczuciu obowiązku opieki nad ludźmi chorymi i starszymi- zwłaszcza rodzicami. Tak po prostu ma być. Mama opiekuje się babcią. Sąsiadka wychowuje niepełnosprawne dziecko siostry. Dorosłe dzieci zabieraja do siebie matki, a jeśli nie maja takiej możliwości, utrzymują je zdalnie, płacąc na ich utrzymanie. Nie jest to duży wydatek, biorąc pod uwagę niewielkie koszty życia i wielodzietność rodzin. Rodzeństwo składa się na utrzymanie rodziców, nie mających już siły utrzymywać sie samodzielnie. Dodatkowo wzrasta się tu w poczuciu wielkiego szacunku i miłości do rodziców. W każdym tajskim domu jest portret matki, moja znajoma ma zdjęcie swojej mamy na tapecie Iphona. Chciałabym zobaczyć coś takiego w Europie.
Również dzieci są tutaj wielkim skarbem. Szanuje sie je i kocha, wychowuje zgodnie z religią, uczy szacunku do starszych, modlitwy. Jest mnóstwo szkół przyświątynnych, prowadzonych przez mnichów. Mnisi poświęcają się wpajaniu wartości małym tajskim dzieciom, a dzięki temu nie ma na świecie Taja, który wstydziłby się swojej religii, publicznej głebokiej modlitwy, czy powiedziałby choć jedno złe słowo na cokolwiek dotyczacego Tajlandii. Najcenniejsze wartości są tu celebrowane i nikt nie wstydzi sie tego okazywać.
System podatkowy w Tajlandii jest niezwykle rozbudowany, nowoczesny i zbliżony w rozwiązaniach do tego, jaki występuje w wielu rozwiniętych państwach zachodnich. Rozmawiając z tajskimi przedsiębiorcami odniosłam wrażenie, że nie czują się przez ten system krzywdzeni. Jeden z nich pokazał mi pełną szklankę (z piwem) i przeciągąjac palcem dwa centymetry nad jej krawędzią powiedział: "tyle bierze Tajlandia, a to na dole to dla mnie". Nie czują ucisku bo międzynarodowe określenie "Thai" (ไทย) znaczy po tajsku wolny. Tajlandia to kraj wolnych ludzi, jednak ludzi z zasadami, szanujących wartości, kochajacych rodzinę, swój kraj i siebie.
Azja zmienia ludzi, a kilkudniowa wycieczka do Birmy zmieniła również mnie. Tam padło z moich ust najwięcej frazesów. To miejsce, które wstrząsneło mną głęboko, pokazując, że szczęście jest w środku nas. I że gdy zaczniemy szukać go na zewnątrz, stracimy tylko czas, a być może na zawsze zaprzepaścimy szansę na jego odnalezienie.
W Birmie zobaczyłam naród uciśniony okrutnym systemem politycznym, dziesiątkami lat rządów skorumpowanej junty wojskowej. Widziałam młodziutką, może szesnastoletnią matkę z niemowlęciem, mieszkającą w szałasie pod drzewem, przedsiębiorców którzy zaopatrzeni w przenośne agregaty, spokojnie znoszą kilkadziesiąt przerw w dostawie prądu dziennie. Widziałam prawdziwą porę deszczową, gdzie ulice zamieniaja się w kilka minut w rwące potoki, a taksówkarze wyściełają wnętrza swoich trzydziestoletnich wehikułów folią. Brak cywilizacji i kilkudziesięcioletnie odcięcie tego kraju od świata sprawia, ze czujemy się tam jak w Azji sprzed 100 lat. Ta energia jest wszędzie, otacza z każdej strony.
Jednak najbardziej zaskakujace jest to, że ci ludzie sprzed 100 lat, to najszczęśliwsi ludzie jakich kiedykolwiek spotkałam. Emanuje od nich ciepło i dobroć. Każdy napotkany człowiek patrzy w oczy z sympatią, uśmiecha się i pozdrawia. Pozdrowienie to gest, którego nie używamy w Europie, wymarły i zapomniany wiele lat temu. Pozdrowienie jest to wysłanie swojej uwagi, sympatii i pozytywnych emocji w kierunku drugiej, niekoniecznie znanej osoby. Może być wyrażane na wiele sposobów, ukłonem, gestem, uśmiechem lub słowem. Tutaj ludzie się pozdrawiają- bo się lubią, a jeśli lubi się ludzi, którzy nas otaczaja, a ci ludzie lubią nas, to świat jest piękniejszy. Bo czy tego chcemy czy nie, nasze życie składa się z ludzi.
Nikt wcześniej w moim całym życiu mnie nie pozdrowił. Dopiero tam- w Birmie, poczułam jak ważne jest ciepło wysyłane w Twoim kierunku przez innych ludzi. Nie można tego ciepła pomylić z sympatią handlarzy w Hurghadzie, liczących na dobry utarg, grajacych na naszych naiwnych emocjach. Ani z uśmiechem przeszkolonej obsługi hotelowej w wakacyjnym kurorcie. To było zupełnie coś innego.
Można się zastanawiać, czy buddyzm pomaga tym ludziom w innym odbieraniu świata. Ludzie zachodu myśląc o filozofii buddyjskiej widzą Brada Pitta i jego "7 lat w Tybecie", nawróconego i oświeconego wschodnimi wartościami. Rozmawiałam z Tajami na temat ich filozofii i nakazanych przez nią wartościach. "Modlić się, czcić rodziców, nie zabijać, żyć w czystości, nie kraść, kochać ludzi...". Zaraz, czy to nie nasz Dekalog? Studiując obie religie znajdziemy mnóstwo różnic, ja jednak, jak każdy świadomy katolik, studiowałam tylko swoją, więc wielu różnic nie jestem w stanie wskazać. Widzę za to podobieństwo modlitwy do medytacji, zapachu naszego liturgicznego kadzidła do zapachu wschodnich kadzidełek, naszych przydrożnych kapliczek do buddyjskich ołtarzyków. Nie tłumaczmy więc ich mentalności wyłacznie buddyzmem, bo to niesprawiedliwe dla innych religii.
Kwestię religijną mogę podsumować jedym stwierdzeniem, do którego odkrycia nie potrzeba studiów filozofii wschodu. Wyznawcy buddyzmu są dumni ze swojej wiary, celebrują ją na każdym kroku, modlą się w miejscach publicznych i nie ma osoby w ich otoczeniu drwiacej i kpiacej z tego co robią. Mnisi mają pierwszeństwo w środkach transportu publicznego, utrzymują się z tego, co dostaną od innych, w tajskich domach są ich portrety, którym składa się cześć.
Patrząc na to, zazdroszczę im bardzo i żal mi naszych idei, które pogubione w konsumenckim wyścigu, leżą w kątach zapomnienia. Zastanawiam się, czy jesteśmy w stanie zawrócić i zrozumieć, że nie ma po co biec, bo w tym wyścigu nie ma żadnej nagrody.
Azja to dla mnie oczyszczenie, a przede wszystkim potwierdzenie moich przypuszczeń dotyczacych szczęścia. Można sie do niego zbliżyć, akceptując fakt, że nie jest rzeczą stałą. Jednak najważniejsze, to przesunąć swoje wartości w odpowiednim kierunku. W kierunku wartości ludzi sprzed 100 lat.
Pierwsza lekcja ekonomii - jeśli jest popyt musi pojawić się podaż. Kolejna lekcja - Gospodarka jest podażowa, a nie popytowa. Popyt nie generuje podaży, bo w gospodarce dzieje się podaż. Producent musi dostarczyć towar. Czy był popyt na smartphona dopóki nie pojawiły się na rynku? :)
OdpowiedzUsuńDobry start, piszesz dalej :]